Historia |
"YIELD"
Do nagrywania tej płyty podeszliśmy nieco inaczej
- mówi Jeff Ament. Chyba po raz pierwszy każdy z nas przynosił do studia gotowe
częściowo lub nawet w całości numery. Myślę, że w ten sposób zbliżyliśmy się do siebie. O takiej metodzie pracy właściwie
myśleliśmy już przy "No Code". Ed powiedział wtedy:
"Byłoby świetnie, gdyby któryś z nas następnym razem miał
ochotę przynieść do studia gotowe piosenki". To było
wspaniale z jego strony, ponieważ dało nam dużo wiary w siebie. Oczywiście
wcześniej już nagrywałem samodzielnie,
jednak nigdy nie miałem odwagi zaprezentować tego materiału reszcie zespołu, mówiąc:
"Hej chłopaki, mam tu coś, nad czym ostatnio
pracowałem. Co wy na to?". Pewien mój kumpel nagrał
perkusję, a resztę musiałem nagrać sam. Nieźle się więc spociłem, kiedy Stone
i Mike słuchali moich partii gitary, a Ed
mojego śpiewu. Czułem się jak... na Sądzie Ostatecznym. Szybko jednak
odetchnąłem, bo chłopaki wykazali duży entuzjazm wobec tego, co zrobiłem. Zyskałem
wiarę w siebie. Eddie Vedder: Mimo że każdy z nas
zawsze pisał muzykę, wcześniej praca Pearl Jam nad nowymi utworami polegała na tym, że
chłopcy przynosili mi jakąś mieszaninę dźwięków, mówiąc: "Proszę bardzo, oto
muzyka", a moim zadaniem było
owe dźwięki uporządkować, złożyć w jakąś całość. Uwielbiałem to robić, ponieważ dzięki
takiej metodzie miałem nad
wszystkim kontrolę. Jednak pojawiły się kłopoty, kiedy chłopcy zaczęli pisać coraz
szybciej. Powiedziałem im wtedy - a było to, o
ile pamiętam, w Nowym Orleanie podczas nagrywania części materiału na
"No Code" - że jest mi trochę trudno, kiedy dostaję
same riffy. No i przed nagraniem "Yield" dostałem gotowe piosenki ze wszystkimi
instrumentami, wokalem i słowami - co
mnie wzruszyło i zachwyciło. Wystarczyło posłuchać i... nagrać. Wprost przeszedł
mnie dreszcz, gdy po raz pierwszy podkładałem wokal
do gitary Jeffa w "Low Light'; bo "Low Light" jest trochę
jak cukierek... Nowa metoda pracy okazała się owocna l łatwa. Nie ma nic złego
w tym, że czasami jest łatwiej. To pewna ulga. Mike McCready: Na
"Yield" trafiło najwięcej moich kompozycji, co bardzo mnie
cieszy. Po prostu przynosiłem swoje pomysły, które podobały się Edowi, bo szybko
podkładał do nich wokal, a to właściwie przesądzało,
że numer zostanie. Dwie rzeczy - "Given To Fly" i
"In Hiding" - napisałem uwięziony w domu padającym przez
cztery dni śniegiem. Najpierw opracowałem je tylko na gitarze, potem z pewnym perkusistą
zrobiłem coś na kształt demo, a
jeszcze potem zaniosłem je chłopakom, którzy skleili całość.
)ack Irons: Świadomie nie śpieszyliśmy się, żeby móc coś odłożyć,
posłuchać za jakiś czas i dopiero wtedy wprowadzić odpowiednie
zmiany. Albo w ogóle odstąpić od tego pomysłu i złapać się za następny.
Chcieliśmy, żeby pomysły wypływały z nas naturalnie, a nie poganiane
terminami. Wiedzieliśmy, iż ten album będzie gotowy dopiero
wtedy, kiedy... go skończymy. Każdy dołożył coś swojego. Ja
skomponowałem tylko "Red Bar" - małą rzecz, ale mam nadzieję,
że ciekawą - ponieważ komponowanie to dla mnie nowe doświadczenie.
Jestem wdzięczny kolegom, bo dzięki nim uwierzyłeł, iż mogą komponować.
Jeszcze raz Jeff Ament: Na poprzednich płytach cały czas słychać riffy Stone'a, które są
jakby kołem napędowym każdej piosenki.
Tymczasem na "Yield"
można znaleźć momenty, kiedy gra tylko
kilku z nas - i właśnie o to chodzi. Podczas pracy nad "Mirror
Ball'; Neil powiedział nam, że bardzo mu się podoba, iż czasami
któregoś z nas nie słychać, a innym razem gra tylko dwóch. Że po
prostu wiemy kiedy nie grać. Chyba nas wtedy przeceniał, ale właśnie zdanie kogoś takiego jak Neil pomogło nam zrozumieć, że trzeba sobie
czasami
odpuścić 1 pozwolić komuś innemu przejąć pałeczkę. Na "Yield" są
dwa numery, w których nie gram wcale - "No Way" i
"Do The Evołution" - i przyznaję, że oba należą do moich ulubionych'. Nie wiem, czy powiedziałbym coś
takiego trzy albo
cztery lata temu. Myślę nawet, że ćzułbym się źle, nie będąc częścią
jakiejś piosenki. A teraz cieszę się mogąc usiąść sobie wygodnie i słuchać
linii basu Stone'a - słuchać nie
jako twórca, lecz wierny fan tych, z którymi gram! Taka sytuacja
daje możliwość odebrania piosenki z innej perspektywy. Kiedy wówczas
mówię: "To jest świetne'; nie robię tego ze względu na własne ego, tylko jako fan. Jeszcze raz Eddie
Vedder: Według mnie "Yield" stanowi naturalną kontynuację "No Code". Kocham
płytę, choć czasami
wolałbym, by numery były nieco szybsze. Jednak... teraz sporo piosenek zaczyna
się spokojnie, a potem nabiera tempa.
Do ostatniej chwili muzycy zakładali, że "Given To Fly" zostanie zilustrowane wideoklipem (wyciętym z przygotowywanego przez Marka Pellingtona i Camerona Crowe'a filmu o Pearl Jam, którego premiera przewidziana jest na przełom maja i czerwca '98). Był to znak, iż promocja "Yield" odbiegnie od promocji "No Code". Mówiąc wprost - promocja będzie. Słabsza sprzedaż "No Code" zrobiła swoje. Ale... We wspomnianej ostatniej chwili z pomysłu wideoklipu zrezygnowano. Co nie znaczy, że zrezygnowano ze zmiany taktyki. Więcej - kampania reklamowa najnowszego albumu Pearl Jam jest imponująca. Ekspansywna. Wielka. Billboardy, plakaty, znaki na chodnikach, ścianach, witrynach sklepów i innych szybach. No i wywiady, wywiady, wywiady...
"Yield" promowane będzie również metodą najbardziej sprawdzoną i najbardziej naturalną - koncertową. Już jest. Tournee zaczęło się bowiem 20 i 21 lutego dwoma koncertami na Hawajach. A potem Nowa Zelandia i Australia. Na właściwe Stany przyjdzie czas w lecie, kiedy zespół wystartuje 20 czerwca w Missouli (przypomnijmy - rodzinnej miejscowości Amenta), zaś "wyląduje" 18 września w Waszyngtonie*, podobno na tę okazję w zmienionym składzie, bo bez chorego Ironsa, za to z Mattem Cameronem (z Soundgarden). W starej Europie Pearl Jam powinien się stawić później może jeszcze w tym roku, a może dopiero w następnym. A jak będzie w Europie, to pewnie znów zahaczy o Polskę. No bo dlaczego nie? W każdym razie zespół już zdążył stęsknić się za długimi trasami, za częstymi koncertami. Chcemy przypomnieć sobie, jakie to fajne uczucie. Każdy z nas tego chce - deklaruje Vedder.